Dobry tytul, nie? Chwytliwy taki. Ludzie lubia czytac o cudzym nieszczesciu. No dobra, zeby Was nie zawiesc slow kilka o ewidentnych niepowodzeniach, niefartach, nieszczesciach, niechcemisiewiecejwymyslactakichglupichslow.
No bo moi moli, co sie czlowiek nie odwroci, to zaraz sie natknie na jakas glupia pizdziare. Tak, z premedytacja uzylam tego wlasnie slowa, albowiem najwiekszy wspolczynnik kretynow jest, niestety, wsrod kobiet. Dobra - sa tez calkiem normalne baby, co z nimi konie krasc mozna. Np. to nasze blogowsko. No? Nie mam racji? Zdecydowana wiekszosc, to takie wlasnie glupie pizdziary. Reszta, to kilka fajnych bab, kilku fajnych facetow i KILKU mniej fajnych. Wlasnie, kilku, bo jak sie przejedziesz po jakims kretynie, to on to rozumie i se daje spokoj, a po pizdziarach mozesz jezdzic do woli, a te klempy nic. Taka ich widac kurewska natura. I teraz, nawiazujac do tematu, ma sie rozumiec, powiem, ze blogowisko napawa mnie przerazeniem, strachem i czym tam jeszcze rzygogennym odruchem, bowiem co se wejde na inny blog niz te po lewej, to bankowo trafie na pizdziare. Ciesze sie, ze wrzesien tuz, podstawowki znow otworza podwoje i przyjma na swe ropiejace lono rzesze glupich pizdziar. Szkoda, ze szkoly wyzsze dopiero w pazdzierniku, bo z pizdziarstwa, jak sie okazuje, nie kazdemu jest dane wyrosnac.
Szczerze sie przyznam, ze nie wiem po co to pisze. Pisze aby pisac, bo mialam ochote se postukac w klawiature. Nie targaja mna zadne emocje zwiazane z pizdziarami, nie denerwuje sie, nie skacze mi cisnienie. Siedze, pale papieroska, popijam Pepsi i sobie mysle nad czyms zupelnie innym, niz to co pisze.
Mianowiecie zastanawiam sie dlaczego nie pisze pieknie. Zlepiam te litery tyle juz czasu i wychodza mi wylacznie bluzgi, brzydkie, kwadratowe zdania i pretensja do swiata zamieniana szybciutko w okragle "chuj!". Wypralam sie z emocji, z wrazliwosci i powoli trace umiejetnosc pisania inaczej, niz w przyjetej czas jakis temu konwencji tego bloga. Milosc zaczynam traktowac jak chorobe, ktora mija, a chorego jak osobnika, ktorego nalezy zamknac w izolatce, poki nie przestanie pieprzyc swoich ckliwych bredni. Kiedy trafiam w blogowym swiecie na milosne "ple, ple, ple", totalny brak dystansu i rozanielenie kazdym jego/jej pierdnieciem, natychmiast zmieniam strone, lub zostawiam wredny komentarz. Zatracam zdolnosc empatii. Nie potrafie juz naiwnie podawac innym swego serca w otwartych dloniach. Zapominam dziecinna ufnosc. Mozliwe, ze swiat mnie rozczarowal. Gowno, nie swiat. Ludzie. Czasem wyrwie mi sie jakies pierdolenie o uczuciach wyzszych, ale chyba tylko po to, by stanac w opozycji do rozmowcy. Ze zwyklej przekory. Nie ma w tym przekonania. Powoli docieram do punktu, w ktorym jest juz tylko konsumpcja i naigrawanie sie z calego swiata bezpiecznie lypiac okiem zza wlasnego, wypchanego portfela. Wiem, ze zawrocic moze mnie tylko czlowiek. Nawet seks mnie nie jara. Jesli nie kocham sercem, to tylkiem ani nie potrzebuje, ani nie potrafie. Jaki wiec punkt odniesienia? Drugi czlowiek. Tylko co, jesli go nie ma?