Zauwazylam taka prosta prawidlowosc, ze z wiekiem prog tolerancji dla roznych wyskokow i wybrykow mi sie obniza. Cudzych wybrykow. Przede wszystkim od czasu kiedy mysle samodzielnie, ciasne ramki, w ktore wtlaczaja czlowieka kolejno wychowanie, a pozniej ogolnie przyjete tzw. normy zachowan, wyraznie sie zmieniaja i zaczynaja przybierac ksztalt dokladnie taki, jaki sama im wyznaczam. Zatem stanowczo odrzucajac sztywny gorset "zasad", zmierzam prosto do uksztaltowania prywatnego kregoslupa, ktory wyznacza moje wlasne, sztywne i nieprzekraczalne granice. Slowo - klucz: moje. Cudzyslow w przypadku zasad jest zupelnie na miejscu, bowiem nie sa one moimi, lecz nabyta blizna, ktorej posiadania nie sposob uniknac, a mozna jedynie starac sie jej pozniej pozbyc. Dalej. Im wiecej sama nawywijam, tym latwiej przychodzi mi zaakceptowanie podobnych zachowan u innych. Jednak akceptacja nie wynika z egoistycznego "jezeli ja moglam, to ostatecznie mozesz i ty", lecz ze zrozumienia istoty rzeczy i motywow dzialania. Akceptacja nie zawsze jest jednak przyzwoleniem. I tu dochodze do umiejetnosci rozrozniania dobra i zla. Jedno i drugie jest wzgledne, zwlaszcza, kiedy rozpatruje je patrzac z perspektywy czlowieka myslacego samodzielnie. Slowo - klucz: samodzielnie. Oczywiscie sa pewne aksjomaty, co do ktorych nikt, albo przynajmniej wiekszosc nie ma watpliwosci. Cala reszta jest doskonale rozmyta i juz wylacznie ode mnie zalezy jaki odcien szarosci wybiore. Prosze bardzo, na scene wchodzi sumienie, oklaski. Mozna mu zamknac morde dosc skutecznie, ale predzej czy pozniej odbije sie czkawka, to akurat pewnik. Natomiast nic zlego sie nie stanie, kiedy sumienie, czyn i mysl, tworza jednolita calosc. Abym mogla osiagnac ten wlasnie punkt, w ktorym wylacznie ode mnie zalezy, czy to co robie jest w moim doskonale subiektywnym pojeciu dobre czy tez zle, musialam uwolnic sie od kiedys tam, nieswiadomie zalozonej mi smyczy jedynie slusznej, a przy tym kompletnie bezrefleksyjnej moralnosci i przestac sie sugerowac czymkolwiek, poza wlasnymi odczuciami. Dopiero teraz jest mi naprawde dobrze z sama soba, bo wierze w to, co ja sama nazwalam dobrem i obojetnym mi jest smutny jazgot, ktory zawsze wie lepiej. I tyle.
Update: Ja wiem, dla jednych to oczywistosc, a dla innych bluznierstwo. Wszystko mi jedno.