Komentarze: 3
Kiedys na galezi przysiadl Motyl. Nie byl wyjatkowo piekny, ale nie byl tez brzydki. Ot Motyl. Mial troche sfatygowane skrzydelka. Jakby wyblakle. I zycia w nim malo bylo. Zmeczony Motylim zyciem Motyl. Motyl jakich wiele. Motyl jednak mial marzenia, pragnienia, niespelnione sny i nadzieje. Bo to byl Motyl optymista. I pewnego dnia, gdy tak siedzial na galazce, rozmyslal o swoim nudnym zyciu, zupelnie niespodziewanie, no moze zaproszony delikatnym skinieniem glowy, przysiadl drugi Motyl. Drugi wcale nie byl w lepszej formie. Jego skrzydelka dawno stracily blask. I pylek na nich jakis taki nierowny byl. Drugi to byl Motyl - Marzyciel. Marzyciel snul plany. Marzyl. Snil. Szybko, wiec, odnalezli wspolny jezyk. Okazalo sie, ze podobnie patrza na swiat. Maja podobne pragnienia.
Motyle siedzac sobie na galazce i gwarzac, czasem radosnie, czasem smutno, doszly pospolu do wniosku, ze sa Motylami zdecydowanie stworzonym dla siebie. Jako, ze Motyl z przyrodzenia specjalnie bystry nie jest, nie mogly sie nadziwic jak to sie stalo, ze wczesniej na siebie nie trafily. Zadzwiajace.
Czas jakis jeszcze rozwazaly intrygujaca kwestie swojego spotkania, by wreszcie poderwac sie do lotu. Tym razem ich skrzydelka blysnely w sloncu tecza barw. Powial cieply wiatr, ktory poniosl Motyle, gdzies daleko, a swiat zawirowal kolorami, kolorami, kolorami...
Razem...